Łańcuch wyrastał z sufitu, opinał nadgarstki kobiety, podrażniał wrażliwą skórę otarciami. Nie był delikatnym kochankiem, ale z pewnością miał w sobie więcej uroku niż oprawca, który otulił zardzewiałym metalem jej przeguby.
Gdy jego obrzydliwe dłonie błądziły po bladym, nagim ciele, złaknione usta całowały, język znaczył wilgotnym śladem swoją ścieżkę jedynie zaciskała zęby. Otwarte, wpatrzone w przestrzeń oczy i policzki lśniły od łez, ale tego nie mógł widzieć. W końcu ugryzł, uszczypnął zębami, pragnąc jakiegokolwiek odzewu na starania, ale ona nawet nie drgnęła. Wreszcie cofnął się. Był wściekły.
- Dlaczego milczysz? - Ryknął, uniósł pięść i uderzył ją w twarz, na tyle mocno, by jęknęła, na tyle lekko, by nie oszpecić złamaniem delikatnych rysów. Łańcuch zabrzęczał. Zwróciła ku niemu zimne spojrzenie błękitnych oczu.
- Masz wrzeszczeć! Wrzeszczeć o tym, jak bardzo mnie nienawidzisz! - Zdaje się, że ostatnie słowo zakwilił. Nie zdzierżył oskarżycielskiego spojrzenia, ciężkiego, pokornego.
Zgarnął z blatu zakrzywiony nóż, którym zawsze wcześniej kaleczył już przy końcu, najlepiej dochodził gdy jego dłonie znaczyła posoka zwierzyny łownej, jak żartobliwie nazywał je w swoim spaczonym umyśle. Czas zwolnił, gdy potwór zamachnął się ostrzem. Klatka po klatce, okropnie leniwie przemijał, gdy metal zatopił się w jej brzuchu pod takim kątem, by przebić płuca i tknąć serce. Zamachnął się po raz drugi. I trzeci. Krew potoczyła się, odcinając ostrym kontrastem od bieli skóry, kapnęła na białą posadzkę, kolejnymi kapnięciami wypełniając szczelinę między kafelkami, kolejnymi kapnięciami prowadząc rdzawą ścieżkę coraz dalej, aż tuzin przybrudzonych kwadratów nie otoczył się karmazynem. Nie patrzyła już na niego, spojrzenie zupełnie bez wyrazu przeniosła w bezkres za jego plecami. Odwrócił się i schował twarz w dłoniach.
Furgotanie piór. Jazgot łańcuchów, których oczka naprężone są już do granic wytrzymałości.
Wrzask. Wypełniający całe pomieszczenie bólem, odbijający się od ścian ciężkim echem. Ciągnący się w nieskończoność, niezdolny do wytrzymania. Oprawca ogłuszając się własnym krzykiem padł na kolana. Nóż wypadł mu z dłoni, odbił się od posadzki, krew odprysnęła znacząc więcej podłogi. Łzy kapały na podłogę. Wplótł dłonie we włosy, pociągnął, wyrywając dwie kępki, uderzył zaciśniętymi pięściami o podłogę. Zrobił to po raz drugi i trzeci, przy drugim łamiąc kości. Wciąż wrzeszczał, gdy skulił się, przestał, gdy ciemna krew trysnęła z jego gardła i nosa. Oczy powędrowały ku górze prezentując pożółkłe, przesiane żyłkami białka. Padł.
A ona siedząc pod drzwiami przez chwilę kiwała się w przód i w tył, kwiląc i spoglądając na dzieło swojego zniszczenia. Płakała, chociaż nie próbowała go powstrzymać, wiedziała, że dałoby mu to jedynie odrobinę przyjemności z katowania jej. Chciała, by poniósł konsekwencje, taka myśl przeszła jej przez głowę, ale śmierci w tej postaci nie życzyła nikomu.
- Przepraszam, ale mój problem polega na tym, że nie potrafię kurwa umrzeć. - Wyłkała. Zaraz później opamiętała się, wstała, przez chwilę szukała ubrań, a gdy ich nie znalazła, zadowoliła się swoim czarnym płaszczem i wyszła.
_______________________________________
Na imię jej Crystal, stąd też kiedy jeszcze przed apokalipsą popadła w uzależnienie, jej grupa również lubująca się we wciąganej używce okrzyknęła ją Meth. Tak też się przedstawia, z racji czego nieraz przez kojarzących bywa częstowana. Może, gdyby znała wzniosłą rolę swojego żywota nie zaczęłaby, ponieważ w efekcie nie jest w stanie odmówić.
Po świecie stąpa 21 lat, wiele razy zdążyła zginąć, przy pierwszej takiej okazji ku zdziwieniu dziewczyny jej zabójca, bez względu na jej wolę, umarł w katuszach, a ona po raz pierwszy zmieniła postać, by odrodzić się bez szwanku.
- Mam 16 lat, zaczęłam brać dwa lata temu. Mam na imię Meth. Co lubię. To trudne pytanie. Czasem lubię wszystko, kocham wszystko. Czasem wręcz przeciwnie. - Zaśmiała się gorzko, w oczach reszty siedzącej w kółku, poza dwójką, ujrzała zrozumienie. Dwójką byli lekarze.
- Nie lubię tego miejsca. Nie lubię, bo wiem, że już poznałam smak tego i nigdy o nim nie zapomnę, a wobec tego wszystko jest blade. Nie lubię jeść, spać, mówić, patrzeć, oddychać. - Zacisnęła powieki, gdyż jej oczy wypełniły się łzami. Jej organizm trawił olbrzymi głód, właśnie przez pobyt tam. - Jest mi tak trudno żyć tutaj, pośród was wszystkich. Ludzie są obrzydliwi. - Głos jej się łamał, spojrzała w oczy prowadzącej terapię. Terapię mającą na celu odwyk.
- To się zmieni, zobaczysz. Sama jesteś człowiekiem, z czasem to docenisz. - Jej kojący głos wpił się w czaszkę niebieskookiej.
- Nie jestem. - Odparła, nie uwierzyli jej. Gdy wieźli ją do szpitala psychiatrycznego zginęła czwórka ludzi. W karetce znaleziono pióra.
Jeżeli chce, potrafi zmaterializować skrzydła, jej oczy przybierają wtedy odcień czerni. Jeżeli zostanie zabita, jej zabójca ginie, w przeciwieństwie do niej. Porozumiewa się ze zwierzętami, chociaż wraz z każdą mutacją zwierzęcia trudniej jest jej się skontaktować.
Istnieje wiele przepowiedni dotyczących aniołów rzuconych w wir życia na ziemi po apokalipsie, we wszystkich grają one rolę zbawców, sądzących, wtedy też mają odkryć wszystkie swoje umiejętności.
Nie używa broni, nie lubi krzywdzić istot, chociaż ogromne skrzydła są w stanie połamać kości. Można nazwać ją naiwną, kiedy ma się okazję obserwować w chwili zagrożenia, ale chociaż nie lubi umierać, nie da się ukryć, że grozi jej niewiele. Nie lubi ginąć, więc jeżeli ma okazję broni się, ale kiedy zdarza jej się permanentnie kogoś skrzywdzić, długo ma później wyrzuty sumienia.
Nie należy wyciągać pochopnych wniosków, bardzo stara się nie iść z tokiem przewidywalnego stereotypu anielicy. Mówiąc trywialnie - jest dobrą osobą, ale tego życzy przedstawicielowi każdej rasy.
Zdecydowała się przejść za mury miasta dopiero przeprowadzona przez Wilkołaka, dołączyła do gildii ziemi.
Crystal Meth
21
Anioł
Gildia ziemi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz