czwartek, 28 listopada 2013

LO

1. Chce po prostu sprawdzić kto tu jeszcze żyje, wiec robię Listę Obecności.
Pod Listą można się podpisywać do 9 grudnia.


Zielony - obecny.
Niebieski - usprawiedliwiony.
Czerwony - nieobecny.

Amanha
 Argomael
 Bakul
 Corbin
 Crystal
 Dakkan
Ederoth
Frappie
Karchan
Leikke
Misha
Persival
RenFair
Rebecca
Venesis
Zoe

sobota, 23 listopada 2013

Graj muzyko, graj...

Tak, zabiłam go. 
Nie, nie zrobiłam tego specjalnie. 
Jak to nie specjalnie? No... przypadkiem. Zirytował mnie.
Jak można przypadkiem zabić własnego męża po ośmiu latach małżeństwa? Proszę pana, zadaję sobie dokładnie to samo pytanie.


Dziennikarka. Pisała do francuskiej gazety, głownie felietony. Lubiła dzielić się z ludźmi swoim zdaniem. Właściwie, to je narzucała, ale pomińmy ten drobny fakt. W szkole zawsze miała z tym problemy. Zbuntowana itd. Jakoś sobie z tym radziła, głównie używając swojego daru. No ale mamusia niestety robiła problemy, więc zaczęła nosić te głupie soczewki, od których łzawią oczy.

Po co soczewki? 
Corbin to hipnotyzerka. Wystarczy jedno spojrzenie w jej przepastne, głębokie oczy i to koniec. Wykonasz każde jej polecenie, z błogim uśmiechem spełnisz wszystkie życzenia. Rzucisz się do stóp i własnym językiem zaczniesz czyścić jej buty. Nie ukrywa, że to lubi. Nawet bardzo. Po ośmiu latach robienia za niewolnicę, w końcu zaczęła żyć.

Niewolnicę?
Och, taki drobny szczegół. Mało jest osób, które są odporne na jej wyjątkowy wzrok. Żaden człowiek nie potrafi się oprzeć, a i niektóre magiczne stworzenia mają z tym problem. ON nie miał. Chyba właśnie dlatego jej się spodobał... Skąd mogła wiedzieć, że to damski bokser? Nie umiała się bronić, była tylko cholerną dziennikarką. Trochę bała się go zostawić, a po tym, jak zrobił jej dziecko, już w ogóle się rozmyśliła.

Co więc się zmieniło?
Uderzył ją. Jej małą, biedną Camille. W tym swoim morderczym szale, cisnął nią o ścianę, jak szmacianą lalką. Wtedy coś w niej przeskoczyło. Nie pamięta zbyt wiele z tego dnia. Chwyciła nóż, jakimś cudem udało jej się do niego dostać. Dźgnęła go. 26 razy. Wzięła drobne ciałko na ręce, próbowała zanieść ją do szpitala. Spadła ze schodów. Dziecko skręciło sobie kark.

Od tego czasu nikt już nie słyszał o Corbinelli de Vaile. Zaczęła przedstawiać się jako Corbin, wyprowadziła się, ścięła włosy. Wiedziała, że to kwestia czasu, aż ją znajdą. Jednak wtedy - stało się. Kataklizm. Społeczność ludzka upadła, światem zawładnęli tacy jak ona. Spodobał jej się ten nowy świat.
Pracuje jako swego rodzaju najemnik/posłaniec. Za odpowiednią zapłatą zrobi wszystko. Poderżnie gardło, albo zaniesie jakąś ważną paczkę na drugi koniec świata. Wszystko zależy od tego, ile pieniędzy jest w stanie zaoferować pracodawca. A ci chętniej biorą ją, niż jakieś tam dzieciaki. W końcu chodzi już po tym świecie 31 lat.


Nie należy do żadnej gildii, bo czysto teoretycznie nawet nie mieszka w mieście. Przybyła tu na jakiś czas i pewnie zaraz się wyniesie.


wtorek, 19 listopada 2013

Z lodowego ogrodu.


Ktoś krzyczał z bólu pod jej palcami.Z otwartej rany w poprzek brzucha wylewały się śliskie wnętrzności. Parowały obłym ciepłem, a ona próbowała zatrzymać je dłońmi. Po prostu zatkała dziurę kawałkiem przepalonej szmaty. We wsi zawalił się nawet kościół. Jego postgotycka konstrukcja z kamiennych ciosów leżała rozsypana po niewielkim rynku, który ostatnio został rozbudowany o małą fontannę, w której przed mszą dzieci moczyły lepkie ręce. Teraz te palce powciskane były po ciężkie płyty chodnikowe o chropowatej fakturze.Zwymiotowała obok zwłok. Apokalipsa pochłonęła jej dzieciństwo w ciągu kilku godzin. Zajadała się teraz ludźmi, których zielarka leczyła odkąd skończyła studiowanie ksiąg. Choć było to dziwne, w niej pokładali większe nadzieje na uzdrowienie, jej radom ufali, rezygnując z faszerowania się lekami i szczepionkami. Poddawali się jej spokojowi, który tylko poza centrami miast mógł być jej prawdą. Otarła usta dłonią, kwaśny, gęsty smak osiadał w jej żołądku.
-Amanha.
Krótka przerwa między nawoływaniami wypełniona skwierczeniem powietrza, które posiniało od wybuchu gazowni.Budynek z żelbetonu mieścił się niedaleko banku, kilkaset metrów od biblioteki, w której wypożyczała książki gdy jeździła do piekarni odrobinę na północ od sklepu z mięsem gdzie na propagandowej, białej wystawie na hakach wisiały grube tusze prosiąt zarzynanych często na oczach małej Amanhy.Zawsze wypominali, że to pogańskie imie.
-Amanha!Amanha... Odezwij się.
Od strony cmentarza, gdzie obruszona ziemia zapadła się o półtora metra w głąb podbiegała ku niej srebrnooka zakonnica, której fałdy tłuszczu opierały się pod zwojami czarnego materiału. Przypominała w biegu pingwina, do tego zrozpaczonego. Amanha delikatnie uniosła bezpłciowego spojrzenia człowieka wykonującego swoją pracę na posłannicę boga, która chybotała się na obleczonych smalcem nogach w poprzepalanych podeszwach czarnych tenisówek. Była z niej dobra kobieta, gdy zobaczyła proboszcza napęczniałego od własnych jelit, których posiniały zwój skręcał się wkoło szmaty nawet nie mrugnęła okiem. Przeżegnała się tylko. Amanha poczuła przekwaśny smak żółci w gardle gdy oparła spojrzenie na kawałku niruchawego mięsa obejmowanego przez siostrę z zakonu najświętszej panny. Zielarka przesunęła palcami po przezroczystych powiekach niedawno narodzonego dziecka, którego życiem opłaciła matka. Kobieta wytarła dłonie o miękką koszulę, postępująco sztywniejącą od brudu. Wraz z siostrą stanęły przed rozebraną przez naturę dzwonnicą kościelną, z której pzozostały jedynie żelazne pręty konstrukcyjne. Dzwon wybijał dla wiernych.
***
Odsunęła warg od twarzy kochanej Opasłej Mabel, która w trakcie pracy przy odbudowie wsi schudła do samych kości i żył. Na jej wargach osiadał szron z martwiejącego pocałunku Hiceage. Na wiecznie zastanawiającym się czole drobne zmarszczki ryły linię wieku Amanhy. Niedawno skończyła lat trzydzieści, w mało hucznych okolicznościach, wypełnionych pracowaniem nad nowymi rodzajami substancji psychoaktywnych. Mimo nagromadzenia czynników mutagennych w środowisku, społeczeństwo przechodziło intelektualny regres. Ludzie zaczęli starać się o to aby nie wiedzieć. Dla samej zasady, aby znów nie zapłacić za to najwyższej ceny.Zrezygnowano z nauki. Amanha badając działanie określonych gatunków roślin czy zwierząt i ich wzajemny wpływ na siebie, chciała uratować choć tę jedyną kobietę która pozostała w jej świecie mimo szerzenia się mutacji. Nie dla wielkich czynów, a z ludzkiego odruchu.Niestety przegrała. Organizm siostry Mabel uniknął zakażenia, lecz dopadła ją starość, a potem reumatyzm, problemy gastryczne i upośledzenie motoryczne. Geriatria w czasach PRZED mogła leczyć swe dolegliwości za sprawą wielce skomplikowanych ampułek, rur w jelitach, płukanek organizmu. Chorzy pewni byli nieomylności lekarzy, bo ci po medycynie wiedzieli czego nie należy naciskać, albo czego nacinać bo już wcześniej w efekcie takich działań koś zmarł. Teraz każda substancja wymagała analizy.Słodki dym unosił się znad drewnianej ławy, którą wyciosał bez zgrabności przygłup ze wsi, który za każdym razem z równą fascynacją sięgał po siekierę, aż było w tym coś niepokojącego. W błękitnym spojrzeniu zielarki wytraciły się emocje. Okadzała pomieszczenie, aby swąd trupa nie rozniósł się zbyt szybko. Trumnę PRZED budowano w czasie dwudziestu siedmiu i osiem dziesiątych minuty. Jej kazano czekać tydzień. Więc usiadła i zaczęła czekać opierając małych stóp o wypaloną ziemię.
***
Nie miała już niczego, ale nie miała w sobie też goryczy ani chęci by czegokolwiek żałować. Realizm wysączał się z każdego jej spokojnego ruchu, który ochładzał powietrze wkoło jej karku. Temperatura jej ciała wywoływała najwięcej wstrętu pośród wszelkich przywar. Serce pompowało krew wolno, ospale, sprawiając , że cerę miała nie do końca zdrowo bladą. Lodowate kwiaty jak koronkowa kolia wykwitały na jej szyi wzdłuż tętnicy gdy przechodziła bram miasta. Wysokie mury rozbłyskiwały flarami strażnic. Pierwszy raz od lat mogła obserwować prawdziwą krzątaninę ludzi,ich tłum którego dotyku nie lubiła. Była jednak świadoma faktu, że to jedyna droga do przetrwania ideii humanitaryzmu, bycia człowiekiem i wszystkim co się z tym wiąże. Kiedy popchnął ją przechodzień na ulicy zobaczyła w jego oczach podwójne źrenice, rozwarstwione jak za dawnych chorób genetycznych, ale w spojrzeniu mężczyzny obserwowało się ruch płatków złota lub miedzi. Zdawało się, ze mu to nie przeszkadza.Podobnie jak odór rybich łusek nad kobietami, które zasiadały w Mieście Ognia na krawędziach ulic  rozczesując długich włosów i przyśpiewując wedle swej zachcianki. Kiedy tylko zielarka zajęła koło nich miejsce na chodniku zaczął osiadać szron. Mało kiedy skupiała się na kontroli swojego żywioły, który był esencjonalnym zimnem. Nie warunkował się na wytwarzanie lodu, czy północnych wiatrów. Był samą ideą zimna zawartą w niewielkim, kobiecym ciele. Ludzie przyglądali się jej z góry, jakby była kurwą na posłużki, przez to, że siedząc miała szeroko rozchylonych kolan, a na ustach drobny uśmiech. Odpaliła nieśmiertelną lufkę , która czarna była od ciągłego wsuwania jej nad ogień. Stała się jej znakiem rozpoznawczym. Ale tutaj nikt miał jej nie znać i nikt miał jej nie rozpoznawać. Znów mogła wrócić do przewagi nad ludźmi o skłonnościach do nawiązywania krótkotrwałych relacji. Ona swoje budowała czasem. Mysie włosy opadały na ramiona, a kiedy poruszała głową widać było , że z życia czerpie wszystko. Bo akurat koniec świata dał jej  ku temu możliwości.
Miała tu zostać.
Miała należeć do Gildii Powietrza.
Miała znów pracować.
Jako zielarka skoro już wraca się do podstaw.
A teraz patrząc na Ciebie z drugiej strony ulicy uśmiecha się delikatnie, przyglądając się bladobłękitymi oczyma.


.....................................................................................
Grafika przedstawiona w poście nie należy do mnie.Nie roszczę sobie do niej praw autorskich.

I'm sorry.

Nie lubię się żegnać. Jest to dla mnie zwykle mało ważne. Jak już pewnie większość z was wie bądź i nie, odchodzę z roleplayu. Ker kazała mi się pożegnać skoro odchodzę. Przepraszam ogólnie wszystkich za swój średniawy roleplay i pisanie poniżej jednego "limitu", za psucie rzekomego klimatu, za swoje niedopracowane postacie i za tak krótkie przebywanie na blogu. Nie poznałem w sumie nikogo zbyt dobrze. Osoby wtajemniczone wiedzą czemu odszedłem, reszta wiedzieć nie musi. Dziękuje za roleplay i życzę powodzenia w przyszłych etapach. - Ultimitium.

poniedziałek, 18 listopada 2013

Nie cisne się tam, gdzie mnie nie chcą.

Dziękuję wszystkim za miłą grę, a także obrabianie tyłów za moimi plecami.
Chaotyczny blog, który próbowałam ogarnąć (Ker, wiedziałaś o wszystkim, nie wypieraj się, proszę bo to mnie irytuje) z pomocą paru osób, które teraz również się na mnie wypięły. Naprawdę, miło.
Bawcie się sami, ja się wycofuję.

Pozdrawiam,
Znienawidzona Shadow.

P.S. Na stanowisko założyciela mianuję Rena, zasłużył sobie.

Idź przed siebie. Idź gdziekolwiek. Byle nie stać w miejscu. Wtedy na pewno dopadną Cię demony. Demony przeszłości.

Pięć lat po tym, jak zniszczono ziemię.
Pięć lat na to, by zmienić świat.
Pięć lat na to, by stracić wiarę.
Pięć lat by z Lucyny stać się Leikke.
Zdążyłbyś nauczyć się żyć?


W dzisiejszych czasach nikt nie zwraca uwagi na to, że Twoje imię brzmi dziwnie. W dzisiejszych czasach to, że podróżujesz konno i w kapturze, nie powoduje, że ktoś chce wrzucić Cię do pokoju bez klamek.
W dzisiejszych czasach nie ma nawet psychiatryków.
Wariaci są na wolności.
Przeżyli tylko oni.

Miałaś iść na studia. Miałaś zrobić karierę. Mieli Ci zazdrościć. Matka miała być dumna.
Nie była.
Kiedy zauważyłaś, że zwierzęta zaczynają zachowywać się dziwnie, kiedy sama poczułaś zagrożenie, na łeb na szyję, zaczęłaś uciekać z miasta, nie zważając na rodzinę, która została w domu. Zamieszkałaś tam, gdzie w trakcie katastrofy było spokojniej – w małym domku rodziców znajomego, którzy trzymali konie. Dwa tygodnie minęły, gdy odważyłaś się wrócić do miasta. Gdy rozmawiałaś z ludźmi, przedstawiałaś się już jako Leikke. Znalazłaś matkę. Nie zdążyłaś się pożegnać. Twoja matka umarła z głodu, uwięziona w zawalonym domu. Mogłaś jej pomóc.
Ah, tak. Z stajni tamtego ukradłaś konia. Auta już wtedy nie działały. Zajeździłaś go pół roku później, gdy uciekałaś ratując swoje życie.
Nigdzie nie chciałaś zostawać na długo. Bałaś się nowego świata. Byłaś tylko kobietą. Słabą kobietą. Nie miałaś jednak jak się przemieszczać, nie miałaś do tego map, ani siły.
Podeszłaś do pewnego mężczyzny w zaimprowizowanym barze, gdzie bimber lano do słoików. On cię wyśmiał. Głodowałaś.
Pierwsze dwa lata były walką o przetrwanie. Później coś się zmieniło.
Do dzisiaj nie wiesz skąd pomysł u tamtych ludzi, by zaczepić Cię na ulicy jednego z zniszczonych, brudnych miast. Znali Twoje imię. Dali ci mapy. Dali ci pieniądze. Dali ci Karego. Dali Ci kupę dziwnych sznurków i kamieni z wyrytymi na nich runami. Dali
Ci broń. Dali Ci zadanie. W jednym z nich poznałaś przyjaciela swojej matki.

Teraz…

Kary prycha cicho, węsząc wychodzące z lasu mutanty. Skrobie nogą o kamień i wierzgnął łbem. Nie musisz zmuszać go do galopu. Kary wyczuwa je lepiej od Ciebie. Nic nie widzisz, jest ciemno, mgła dodatkowo utrudnia widoczność. Słyszysz tylko paskudne chrząknięcia i warczenie bestii. W pewnym momencie charkotliwy oddech brzmi zaraz po Twojej lewej stronie. Rzucasz małą kulką w tamtym kierunku i bijesz konia łydkami, by ogień nie poparzył mu pęcin. Pędzicie w stronę lasu. Nie widzicie już nic. Zatrzymujecie się, gdy warczenie za Wami ustaje. Odwracacie się i widzicie jasną łunę pożaru. Kulka znów trafiła na zeschniętą trawę. Klniesz cicho pod nosem, modląc się, żeby ogień pochłonął kilka mutantów.
Kiedy odwracasz się w kierunku waszego celu, widzisz dziwne spiętrzenia terenu, odbijające się na tle jaśniejącego nieba.

To ruiny najwyższych wieżowców miasta.
Uśmiechasz się lekko do siebie, zakładasz kaptur i wjeżdżasz między budynki.
Odwiedzasz kilkoro ludzi. Bez słowa dajesz im jakieś tobołki i czekasz na zapłatę. Rzadko z nimi rozmawiasz. Nie masz powodu, albo chęci, może ci zabronili. Kary, ilekroć widzi jakiegoś człowieka, prycha gniewnie, jakby widział mutanta. On po prostu czuje zło. Tylko z Tobą zawarł układ. W sumie tego nie rozumiesz. Nie zastanawiasz się. Robisz swoje. Szukasz tego, czego szukać Ci każą, oddajesz ludziom to, co masz im dać.
Jesteś posłańcem i wybrednym kupcem.
Zawsze uciekałaś, teraz masz przynajmniej wymówkę.
I co jeść.
Tak właściwie jesteś tylko kurierem, ale do diabła, to nie brzmi tak dobrze.


Leikke
22 lata
Człowiek
Polska
Żywioł nieznany.
Przerobione petardy, drobne mieszanki wybuchowe, łuk, nóż.
Walczy, choć woli uciekać.
Ma ręce całe w poparzeniach.
Poza tym ma Karego.
I to jest dla niej najważniejsze.

Nie jesteś stąd, nigdzie nie należysz i wszyscy to wiedzą.

Na szczęście, masz to kompletnie w dupie.

sobota, 16 listopada 2013

Spójrz w oczy me, przyjrzyj się, znajdziesz siedem źrenic.

 

Imię: 
Crystal
 
Nazwisko:
Spears
 
Przeziwsko:
 Crystal Queen
 
Wiek:
 23 lata
 
Rasa:
 Człowiek/Czarownica
 
Stanowisko:
 Mag

 Gildia:
Wody

 
Charakter:
Miła, spokojna, delikatna. Zawsze przyjacielsko nastawiona do ludzi. Elokwentna. W zasadzie nie różni się od zwykłego człowieka niczym. Lubi dobrą zabawę, plotki i babskie spotkania. Uwielbia się przytulać.
 
Wygląd:
 Wysoka, zgrabna brunetka. Brązowe oczy, ciepła cera. Kolor jej oczu zmienia się zależnie od humoru. Jednym z jej atrybutów jest śliczny wygląd. To jej broń na mężczyzn. Długie paznokcie, namiętne spojrzenie i wdzięk. Często nosi szpilki bądź buty na obcasie dzięki czemu jej długie nogi wydają się być jeszcze dłuższe.
 
Moc:
 Można rozpisywać się bez końca. Szczególne zdolności nad władaniem światłem i wodą. O wielu innych woli nie mówić.
 
 
 
 

...Ten co matkę miał dziewicę...

persival
persi
niezna
19 mentalnie około 24
pół hamadriada pół elf
medyk
miły , stanowczy
polsko-greckie
ziemia
drzewa iglaste
jest synem hamadriada i elficy więcej nie pamięta
długi kuc
kostur z matalowym hakiem na końcu
ma skrzydła podobne do liści ale nie potrafi latać

piątek, 15 listopada 2013

Bakul







Imię: Erik

Przezwisko: Bakul

Nazwisko: Steinmauer

Wiek: 39 lat

Rasa: Człowiek

Stanowisko: Szaman, Medyk

Charakter: Introwertyk, idealista i minimalista w dużym skrócie. Dotknięty przez zwykły ludzki strach i nienawiść do magii zaszywał się z dala od miast i miasteczek co ukształtowało go na niezbyt chętnego do kontaktów międzyludzkich. Co nie oznacza, że jest obojętny na krzywdę innych. Mimo gburowatego zachowania gotowy jest pomóc w razie potrzeby. Ma spokojne usposobienie, stara się unikać pertraktacji na tle fizycznym. Nie jest też chciwy, jeśli pobiera opłatę za swoje usługi to tylko dlatego by przerwać łańcuch łączący go z klientem, aby ten nie został obarczony klątwą karmiczną. Nie potrzebuje misternie zdobionych mebli, ani domu wielkości ratusza; ucieszy go święty spokój i cisza. Zwykle w czasie rozmowy nie patrzy w oczy drugiego człowieka bowiem oczy to zwierciadła duszy, a więc czegoś intymnego, prywatnego, grunt na który Erik nie chce wchodzić z brudnymi buciorami.

Pochodzenie: Niemcy

Żywioł główny: Ziemia

Żywioł poboczny: -------

Historia: (Będzie zamieszczana w opkach)

Atrybut: Własnoręcznie wykonany kolorowy, sięgający mostka naszyjnik ochronny zawierający przedmioty niwelujące popularne klątwy rzucane przez szamanów amatorów oraz odstraszający groźne istoty nadnaturalne takie jak wilkołaki czy wampiry, ozdobiony też kłami drapieżników.

Broń Jego nieodłącznym uzbrojeniem jest nóż, którego częściej używa do oprawienia zwierząt z potrzebnych narządów i zbierania ziół niż do bitki. Na ramieniu zaś zawieszoną ma kuszę. Zwierzę w końcu trzeba ustrzelić zanim się wykorzysta jego dobra.
Dzięki magii voodoo potrafi też ze szczątek zwierzęcia wskrzesić jego truchło posłuszne rozkazom szamana. Wymaga to jednak wiele energii astralnej oraz nieco własnej krwi, wielkość wkładu własnego zależna jest od siły dawnej istoty duchowej zwierzęcia. No i jest to też obciążeniem psychicznym dla wskrzeszającego ponieważ wchodzi on wtedy w dyskusję z samą Śmiercią.

Ciekawostki
- Brzydzi się nekromancją ludzi, uważa że ciało człowieka powinno być uszanowane i potraktowane zgodnie z jego własną wolą. Aczkolwiek mógłby przeprowadzić akt wskrzeszenia kosztem własnego życia tudzież zdrowia psychicznego.

 - Woli używać swojego pseudonimu niż pełnego imienia i nazwiska

- Zwykle ma na sobie czarną koszulkę z logiem zespołu Motorhead
[Witam. Karta zrobiona nie ukrywam na dwóch kolanach, ale z czasem sobie powolutku tutaj uzupełnię co będzie trzeba i poprawię kwiatki, które wyjdą w czasie gry.]

Your sun goes down.

W zasadzie nie ma się nad czym rozwlekać, będę z Wami szczery. Mam sporo zajęć w świecie realnym, szkoła, dom i tak dalej. Mam też znajomych do ogarnięcia i tak na prawdę brak mi ochoty by odwiedzać tego bloga. Nawet jeśli nigdzie mi nie śpieszno nie rwę się do gry choć myślałem, że będzie inaczej.
Tak, ja wiem. To już któreś odejście od powstania Miasta. Jednak nic nie poradzę na kryzys twórczy.
Ze względu na to, że piastuję (jeszcze) stołek założyciela proszę i nalegam, by stanowisko po mnie przejął Agromael. Tak bardzo chciał być doradcą, niech więc się sprawdzi.
Sporo było ostatnio żałoby, ech. By wszystko w fabule przeszło gładko i bez zgrzytów uznajmy, że Michael opuścił mieścinę z bliżej nieokreślonych powodów.
To chyba tyle ode mnie. Mam nadzieję, że blog dalej będzie tętnił życiem. Bawcie się dobrze, krejzole.
Nie usuwajcie mnie z autorów, może jeszcze wrócę. Do zobaczenia kiedyś tam, na peryferiach flasha.

czwartek, 14 listopada 2013

Następne kilka spraw...

1. Doszliśmy wszyscy do wniosku, że trzeba zmienić stanowiska. najlepiej chyba będzie jeżeli stanowiska nie będą podzielone na te, które przynależą do wszystkich gildii i te które należą tylko do niektórych gildii. Najprościej będzie zrobić jedną, całkowitą listę stanowisk.

I to byłaby na razie następująca lista stanowisk:


-Magowie
-Wojownicy
-Medycy
-Skrytobójcy
-Łowcy
-Szamani
-Zielarze
-Zwiadowcy
-Szpiedzy
-Tropiciele
-Czujki dzienne
-Czujki nocne
-Łucznicy

Padły również propozycje stanowisk:
-Cywile (zwykli mieszkańcy miasta)
-Negocjatorzy (osoby starające się utrzymać spokój między Gildiami)

Co do stanowiska "dowódcy wojsk", najlepiej będzie zostać przy pomyśle, aby każda Gildia miała swojego dowódce wojsk i każdy z nich współpracował ze sobą.

Jeśli ktoś jeszcze ma propozycję jakie stanowiska dopisać do listy, to niech napisze to w komentarzu pod spodem. 

2. Proszę, żeby Karty Postaci napisali i opublikowali:
- kim93kolwiek93@gmail.com
- shuirokarasu@gmail.com
- krysztalowakrolowa@gmail.com
- ziutek95566@gmail.com
- metalicaa.6@gmail.com

poniedziałek, 11 listopada 2013

RenFair

 <<muzyka>>


Co to?

Gwiazdy spadają z granatowego nieboskłonu ażeby zabrać dusze poległych do raju?

Czemu one są takie maleńkie, takie szare i aksamitne, że pod dotykiem najlżejszym z najlżejszych, kruszą się, rozpadają?

To przecież..

..popiół?!

RenFair z trudem przechylił głowę na wątłej,rozgryzionej szyi,gaśniejącym wzrokiem czarnych tęczówek omiatając pole po bitwie.


Płoną. Na granicy światła dziennego płoną. Bez dymu, bez ognia i iskier przemieniają się w popiół.

Odchodzą wraz z chłodem nocy, uciekają przed morderczym gorącem dnia.

Mogliśmy ich przetrzymać do świtu, zwyciężyć, jednak zabrakło nam czasu.

Bitwa zamieniła się w rzeź.

Zakaszlał przez chwilę dławiąc się krwią, jednak kostucha nie nadchodziła, jakby zbyt zajęta zabieraniem dusz poległych towarzyszy młodego, mającego zaledwie czternaście wiosen, chłopaka.
Uniósł dygocąca dłoń do złamanego drzewca włóczni, który wystawał mu z piersi tamując częściowo krwawienie.


Nie chcę tak umrzeć. Nie tutaj. Nie teraz.

Jest tyle miejsc, które chciałbym móc zobaczyć. Tyle wrażeń, których pragnę skosztować.

Nie mogę tutaj zginąć.

Nie mogę.

Złota rzeka promieni słonecznych wspięła się po jego nogach i zalała jego bezwładną dłoń, leniwie i powoli. Zaszczypała go w skórę, na tyle mocno iż cofnął dłoń w cień.
Przechylił się do przodu, zacisnął palce drugiej ręki na drzewcu i jął szarpać go, wyrywając drzazgę z ciała. Pustynię pogrążoną jeszcze we śnie, przeszył krzyk.

Przeżyję.

Zobaczę wschód księżyca.

Jestem..





Jestem..




Zwymiotował obficie wręcz czarną posoką, w tej samej chwili gdy kości w jego umierającym ciele jęły się rozrastać. Smukłe, stalowe mięśnie młodzieńca napęczniały, rozrosły się i ukryły pod grubą skórą zwieńczoną włosiem. Szorstkim i długim na grzbiecie, miękkim i krótkim na brzuchu.
Wszystkie jego zęby, wypychane z dziąseł, powypadały w piasek ażeby dać miejsce nowym, mocniejszym, zdrowszym, ostrzejszym.
Kości szczęki zazgrzytały o siebie. Zawarł z bólu ślepia, położył po sobie uszy, wygiął ku niebu grzbiet rozprostowując ogon. Jego oszponione łapy zapadły się w piasku pod ciężarem potężnego cielska.
Otworzył oczy a w jego czerwonych tęczówkach odbiły się pierwsze promienie słońca.







Nazywam się



Pochodzę z dalekich krain wiecznego piasku, rozżarzonego dnia i lodowatej nocy.



Mój lud popadł w zapomnienie, zasnął otulony złotymi wydmami pustyni.



Jestem hybrydą wilkołaka i wampira.



 
Jestem





Zalety
Wady

Odporny na światło słoneczne

W dzień ospały, woli tryb nocny
Srebro nie jest w stanie go zabić
Srebro jako jedyne zostawia mu blizny
Siła wilkołaka oraz jego przemiana
Nie kontroluje przemiany w pełnie
Prędkość oraz zwinność wampira
Aby na dłużej zaspokoić głód musi
spożywać ludzkie mięso i krew
Pod postacią „człowieka” przypomina
czystokrwistego wampira
Czerwona tęczówka, kły oraz charakterystyczny
chód łatwo go demaskują
Gdy jest najedzony jest w stanie bardzo
szybko się regenerować, także utracone kończyny
po przyłożeniu do kikuta, zrastają się z tkanką
Może zginąć jedynie od całkowitego obcięcia
głowy oraz podpalenia
Ze względu na wilkołaczą krew jest sprawny
seksualnie cały czas
Jednak do zapłodnienia może dojść tylko pod
wilkołaczą formą. Na dodatek kobieta rasy
ludzkiej nie wytrzyma ciąży; płód zabije
ją od środka





Charakter
(

RenFair jest surowym dowódcą. Wychowany w brutalnych czasach do tej pory nosi w sercu dawne metody szkolnictwa i także je praktykuje. Jego żołnierze są przezeń regularnie bici i poniżani ażeby uodpornić ich na ból i psychiczne niewygody. Brak dyscypliny karze równie surowo co niewykonanie zadania, zaś dezercja w jego mniemaniu podlega natychmiastowej karze śmierci. Wypełnienie rozkazu nagradza pochwałą, czasem także dobrami materialnymi. Mimo oschłości i brutalności przeżywa ze swymi żołnierzami każdą bitwę, ubolewa nad każda stratą w ludziach.

Prywatnie natomiast jest zderzeniem dwóch natur. Czasem nieprzewidywalny, często tajemniczy, z pozoru chłodny i oschły, zakrawający o tchórza, który jak tylko może omija wszelakie bójki. Tak naprawdę jest rozsądny i rozważny, ostrożnie stawia następne kroki biorąc pod uwagę każdy, towarzyszący temu czynnik. Potrafi być zakłamany i przebiegły, manipulować ludźmi na własną korzyść bądź służyć im tylko dla własnych celów.
W towarzystwie dzieci czuje się bardzo nieswojo. Patrzy na świat jako realista, czasem jak egoistyczny pesymista. Ma swoje marzenia, lecz zbyt mało czasu ażeby je rozpatrywać, bujać wśród nich.


Opis Wyglądu i umiejętności

Do karczmy wkroczył mężczyzna, na oko o wzroście 184cm. Długie, skołtunione włosy koloru ciemnego brązu spowijały liczne krople deszczowe, ginęły w cienkich, dwóch warkoczykach zwieńczonych koralami. Pół jego twarzy znikała za granicami czerwonego, szerokiego szala, który okalał jego szyję i ramiona, krańcem cicho łopocząc na przeciągu jaki wytworzył otworzywszy drzwi. Krok jego był pewny siebie, ciężki, lecz dostojny o gracji wojownika doświadczonego przez życie. Nie spieszył się, jakby rozważał każde posunięcie się do przodu, jednocześnie analizując przebłyskiem krwisto-czerwonego oka obecnych. Prawie pół twarzy hybrydy, spowijała paskudna blizna, sięgająca granicami do jego warg, zaczepiająca o ich kącik, i ginąca pod skórzaną przepaską, chroniącą pusty oczodół. Mimo lekkiego zarostu, jaki ten pielęgnował, blizna stale rzucała się w oczy i nikomu nie miał za złe jeśli wlepiał weń ciekawskie spojrzenie.
Na jego szerokich ramionach spoczywał nie tylko szal ale i lniana, lekka koszula o szerokich rękawach, zwieńczonych skórzanymi ochraniaczami na przedramiona. Gdy nastaje głęboka, mroźna zima, nieprzyzwyczajony do tak niskich temperatur zwykł nosić długi po ziemię płaszcz wykonany z miękkich skór, podbijany ciepłym futrem.
Jego zwężającą się ku dołowi posturę opasa w brzuchu jedwabny pas, na którym spoczywa wykonany z grubej skóry pas zwieńczony owalną, stalową płaskorzeźbą dwóch wilków. Zza nich zawsze wystają skrzyżowane rękojeści kindżałów, to do skórzanego pasa dotroczona jest rapcia, na której swobodnie zwisa bułat skryty w błękitnej pochwie o pozłacanym trzewiku. Mawiają iż to jedyna pamiątka po jego ojcu, o którym jak i o reszcie jego rodziny czy ludu, nie wiele wiadomo.
Prócz tego, sakwa spoczywa na jego drugim boku, a w niej bezpiecznie tkwią pieniądze oraz podstawowe medykamenty.
Proste spodnie, nie za luźne, nie za ciasne opinają jego nogi, zaś na jego lewym udzie przepięta jest kabura z bronią palną, której praktycznie w ogóle nie używa ze względu na oszczędność amunicji. W wysokich butach, w cholewie trzyma nóż myśliwski a piszczele chroni stalowymi ochraniaczami.
Tak oto odziany dowódca wojsk, przeszedł niespiesznym krokiem przez karczmę i zamówiwszy piwo, zasiadł przy ławie tam gdzie zawsze; w kącie. Zapewne pomyślisz „separuje się od innych”, jednak jego cel jest zupełnie inny. Z tego miejsca ma widok na całą salę a co za tym idzie, swego rodzaju kontrolę.

Urodził się aby zająć stanowisko dowódcy. Szkolono go w sztukach zadawania śmierci ostrzami, włócznią a nawet gołymi rękoma. Poznał tajniki stawiania kości, zszywania ran i tamowania krwawienia, co daje mu parę dodatkowych dni życia na polu bitwy. Zasmakował także strategii i czuje się w niej niczym ryba w wodzie.
Mimo iż potrafi używać broni palnej, lepiej czuje się dzierżąc w dłoni kindżał i bułat.
Krew wampira pozwala mu używać nadludzkiej prędkości ruchów oraz zwinności, dopisywanej tej rasie. Wilkołak natomiast oddał mu swą potężną siłę, wyczulone zmysły węchu, wzroku oraz słuchu.
A wygląda on tak...

Para unosiła się na mroźnym, jesiennym deszczu, uciekając spomiędzy najeżonymi zębiskami szczęk bestii. Wysoki na dwa metry i siedemdziesiąt pięć centymetrów, potwór, nastroszył szorstkie, długie włosie na karku. Jego dłuższe niż u kuzynów kły, opływały śliną oraz posoką, czerwone ocalałe oko jarzyło się w ciemnościach piekielną poświatą. Dwa warkoczyki zwieńczone koralami ginęły w grubej sierści, tak miękkiej i krótkiej na spodzie jego ciała, niepodobnej do tej na grzbiecie. W odcieniach brązów, odznaczała się ona zarysowanymi, pęczniejącymi mięśniami, pomiędzy którymi wiły się grube żyły.
Lecz w jednym był niepodobny do bezrozumnej bestii łaknącej krwi.
Trzymał gardę.



Początki historii jego zostały ujawnione na samym szczycie Karty Postaci. Reszta być może przejawi się w opowiadaniach.