środa, 5 marca 2014

Witam

Wiem, że długo się nie odzywałem, ale nie miałem internetu. Ale już jetem i mam do Was bardzo ważne pytanie, ponieważ tylko 4 osoby raczyły się podpisać pod LO i chwała im za to. Otóż:

Czy walczymy o Miasto Żywiołów, czy dajemy sobie spokój
 i spotykamy się w Stadzie Zwierzęcych Kłów?

Wszystkich zainteresowanych proszę o wypowiedzenie się pod tą notką. Na Wasze propozycje, opinie
jak i refleksje, czekam do 16.03.2014 r.


czwartek, 9 stycznia 2014

Czas na zmiany

Jak tytuł głosi, trzeba co nieco pozmieniać. Ker poprosiła mnie o toczy bym jej nie pomógł w prowadzeniu bloga. Zgodziłem się, bo nie chcę by Miasto Żywiołów popadło w ruinę. I Wy chyba też tego nie chcecie. A więc na początek:

- Lista Obecności, która potrwa do 23.01.2014 r. PAMIĘTAJ! Jeśli się podpiszesz, to masz w obowiązku pisać opowiadania,brać udział w konkursach, evenetach itp. Na blogu mają pojawiać się inne treści, a nie tylko KP.

- Przydała by się nowa szata graficzna. Jeśli ktoś umie i chce pomóc, to proszę się zgłosić. Będziemy bardzo wdzięczni. 

- Po LO urządzimy konkurs. Jaki? Dowiecie się wkrótce. 

- Jeśli komuś się nie podobają zmiany, droga wolna. Może odejść.

Czas ruszyć du***a i wziąć się do roboty, a nie tylko siedzieć i marudzić, że na blogu nic się dzieje. 

Pozdrawiam 

wtorek, 7 stycznia 2014

Pamiętnik ojca

        Późnym wieczorem wyruszyłem poza tereny miasta. Swe kroki skierowałem ku zgliszczom, które dawno temu pozostawiłem po sobie. By szybciej dotrzeć do celu, swą ludzką postać zamieniłem na rzecz zwierzęcej. Złote łuski na masywnym grzbiecie, odbijały blask księżyca jak i gwiazd. Dotarłszy do gór ogromnych, ponownie stałem się w człowiekiem. Głęboko odetchnąłem nocnym, mroźnym powietrzem, które zmieszane było z lekką wonią spalenizny. Uniosłem dłoń, jakbym chciał nabrać wody, ściekającej ze skały, by w jej wnętrzu pojawiła się kula ognia. Wkroczyłem w czeluści skały, kierując się w dół. Im bardziej brnąłem w głąb skały, tym bardziej wyczuwalny był swąd dymu. Po długiej wędrówce, w końcu dotarłem do wylotu skały. Ugasiłem płomień na dłoni i wkroczyłem w swoje byłe domostwo. Swąd dymu nadal się tutaj unosił, pomimo iż dawno już powinien ulecieć w nicość. Powoli się rozejrzałem po Świecie Umarłych, a na moim obliczu jawił się nikły uśmiech triumfu. Migawki z przeszłości powróciły, niczym koszmarny sen, każdego dziecka. Z jedną różnicą. Mnie one nie przerażały. Wręcz przeciwnie. Napawałem się widokiem, jaki przede mną się rozpościerał. Widok wszechogarniających popiołów i ruin domostw, dostarczał mi tyle radości, co śmiertelnikowi widok słońca. Ruszyłem przed pustkowia śmierci. Każdy mój krok, wzbijał tumany kurzu. Zapach dymu niemiłosiernie gryzł w nozdrza; jednak nie mnie. Ja z tym subtelnym zapachem, byłem oswajany od małego. Nie wiedząc kiedy, dotarłem do ruin mego domostwa
z dzieciństwa. Wkroczyłem w nie pewnie, rozglądając się po spalonym wnętrzu. Dłonią przejechałem po ścianie holu, pozostawiając trzy długie smugi. Nie było nic. Nawet echo, gdzieś uciekło, bojąc się okrutnika, który nawiedził dawną krainę. Poszedłem ku sypialni rodziców. Coś niewytłumaczalnego mnie tam ciągnęło. Jak wielkie było moje zdziwienie, że jedyna rzecz, która przetrwała mą furię, była mała skrzynka, znajdująca się pod łożem zabitych moją ręką rodziców. Podszedłem i otworzyłem ją. Mym oczom ukazał się notes. Notes zapisków mego ojca. Wyszedłem z ruin, ściskając w dłoni owy przedmiot. Ruszyłem ku wyjściu, by otulony nocą móc przeczytać wspominki ojca. Dotarłszy na zewnątrz, przysiadłem na pobliskiej skale. Głęboko odetchnąłem i zacząłem czytać...

     Piątek, 5.05.1874 r.

Właśnie dzisiaj się dowiedziałem, że moja ukochana żona, jest brzemienna. Jakaż była moja radość, gdy przekazała mi tą wspaniałą nowinę. Już nie mogę się doczekać, kiedy będę trzymał swego potomka w ramionach. Mam tyle pomysłów, które chciałbym zrealizować. Nauczyć go lub ją chodzić, grać w różne gry, które pamiętam ze swego dzieciństwa, sztuki walki itp. Wychowam je na porządnego człowieka, jak i Złotego Byka.


  Poniedziałek, 8.05.1874 r.

Moja żona twierdzi, że oszalałem. Paplam tylko o nienarodzonym dziecku. Śmieje się z tego, jednak wiem, że już powoli działa jej to na nerwy, ale nic na to nie poradzę, że kocham tego maluszka ponad życie swe i swej połowicy. Dzisiaj miałem zbudować łóżeczko, jednak Margo skutecznie mi to wyperswadowała. Chodzę tak szczęśliwy jak nigdy przedtem. 


   Oderwałem się na chwilę od wspominek mego ojca. Westchnąłem i przeczesałem włosy, a ująwszy notes w obie dłonie, jąłem czytać dalej. 

     Środa, 25.08.1874 r.

Dawno nic nie pisałem, jednak byłem zajęty truciem mojej żonie o dziecku. Powoli ma mnie dosyć
i coś mi się wydaje, że jak nie przestanę to mnie wyrzuci z sypialni. Ale dzisiaj szukaliśmy już imienia dla dziecka. Doszliśmy do wniosku, że syn będzie nosił imię Kurhan, a córka Kahmal. 


    Wtorek, 4.09.1874 r.

Dzisiaj, nie wiedząc czemu, wyciągnąłem Księgę, która jest w naszym pokoleniu od lat. Napisana została przez, nieżyjącą już wyrocznię. Mimo, że posiada już wiele tysięcy lat, jej stan jest całkiem dobry. Zacząłem czytać. Jakież było moje przerażenie, gdy dotarłem do wątku o potomku, który miał się urodzić w dzień wybuchu wulkanu. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że ziemia pod naszymi stopami się zatrzęsła. A wiadomo co to oznaczało w naszej krainie. Musiałem pokazać to Margo.


    Czwartek, 6.09.1874 r.

Mogłem jej tego nie pokazywać. Teraz przeze mnie nie śpi. A musi wypoczywać jak najwięcej. Muszę ją jakoś odwieść od tych czarnych myśli. Już ja się o to postaram. 

     Niedziela, 29.09.1874 r. 

No i się udało. Przesypia teraz całe noce, a nasze maleństwo się rozwija prawidłowo i bardzo szybko. Dzisiaj ponownie zatrzęsła się ziemia, a poziom lawy w Szczelinie Jęków wzrósł. Zmartwiło mnie to, jednak nadal noszę w sercu nadzieję, że to nie o moje dziecię chodzi, choć ma tak samo na imię jak dziecko z przepowiedni. To nie może być on.

    Wtorek, 10.10.1874 r.

Mizernieje w oczach. Nie jem, nie sypiam. Swoją ukochaną przekonuję, że wszystko jest w porządku, tylko tak bardzo jestem podekscytowany narodzinami pierwszego dziecka. Na szczęście mi wierzy.
A moje serce skrywa się w coraz większym mroku. Nie wiem co mam dalej robić, tym bardziej, że wulkan zaczyna już dymić.


    Czwartek, 22.10.1874 r.

Moje myśli wróciły na właściwy tor. Nie martwię się o to, że przepowiednia może się spełnić. Teraz moim jedynym problemem jest to, jakie mam łóżeczko zrobić. Znowu odzyskałem siły i wiarę we własne możliwości. Nawet jeśli urodzi się dziecię zniszczenia, będę robił wszystko by wychować je na porządnego człowieka. 

    Sobota, 26.10.1874 r.

Mijają kolejne minuty, godziny, dni, a ja już nie mogę się doczekać narodzin. Cały pałam chęcią bycia rodzicem. Ale muszę poczekać jeszcze cztery miesiące. Jak ja to wytrzymam? 

    Środa, 13.11.1874 r.

Staram się nie zwariować. Chodzę tylko od domu do Szczeliny Jęków. Jej widok nie napawa mnie optymizmem, jednak muszę się trzymać. Jedyny cień nadziei, jaki mi pozostał to przekonania mojej ukochanej Margo. Nie wiem co bym bez niej zrobił. 

   Poniedziałek, 2.01.1875 r.

Nie miałem siły pisać. Przez ostatnie dni żyłem na pograniczu załamania nerwowego, połączonego
z depresją. Ale jakoś udało mi się z niej wyjść. Musiałem dać radę. Dla żony jak i dla nie narodzonego dziecka. Wciąż tliła się maluteńka nadzieja, że wszystko będzie dobrze. Jeszcze tylko miesiąc, a jakby było mało problemów, ziemia trzęsie się coraz częściej. 


   Środa, 28.01.1875 r.

Jestem tak podekscytowany, że za niecały miesiąc będę ojcem, że oddaliły się ode mnie wszelakie troski. Uśmiech nie schodził mi z ust, a i moja małżonka była cała rozpromieniona, choć bardzo się bała pierwszego porodu. Jednak mój entuzjazm połączony niemal z szaleństwem, podnosił nas na duchu.

     Piątek, 20.02.1875 r.

Nadszedł w końcu upragniony dzień. Moja żona zaczęła rodzić. Byłem przy niej od samego początku do samego końca. Trzymałem ja za rękę, a gdy ona prawie mi ją miażdżyła w uścisku, uśmiechałem się do niej, choć wiedziałem, że ona cierpi bardziej niż ja. Po upływie wielu godzin męki Margo, usłyszeliśmy płacz dziecka. Powiedziano nam, że to chłopiec. Jednak jego małe ciałko, a właściwie brzuch, był pokryty blizną. Spojrzeliśmy na siebie i bez głośnie wypowiedzieliśmy imię "Kurhan". W ten czas, ponad naszymi głowami, wybuchł wulkan. W naszych oczach można było wyczytać strach jak i zwątpienie, jednak gdy Margo wzięła dziecko w objęcia, zakochała się w nim. "Argomael" tak będzie miał na imię, a moje serce spowił cień.


CDN.

-------------
Za bardzo nie krytykować ;) Lepsze takie opowiadanie niż żadne. Za wszelakie błędy przepraszam. nie jestem najlepszy w pisaniu takich rzeczy. Mam nadzieję, że miło się czytało. A dalsza część pojawi się za prę dni.

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Życzenia

Z okazji zbliżających się Świat Bożego Narodzenia, życzę Wam wszystkim, ciepła domowego ogniska, radości z przebywania z najbliższymi jak i humoru, który będzie zarażał wszystkich w okół. Zdrowia i pomyślności, na nadchodzące Święta, a pod choinką niech znajdują się góry prezentów.
Wszelakiej pomyślności i ogromu miłości.

Wesołych Świąt 

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Zimna jak lód.

|Imię: Ashe|
|Nazwisko: Nie posiada|
|Wiek: 23|
|Rasa: zmiennokształtny||Stanowisko: Łucznik|
|Gildia powietrza|
|Żywioł poboczny: Lód||Atrybut: Naszyjnik z kryształkiem lodu|




Wygląd
Ashe, przypomina swoim wyglądem do skały lodu. Długie jasne włosy, przypominają wielką śnieżycę. Ich biel świeci, niczym kryształki lodu. Kolor oczu przypomina głębokie morze, zimne i bezduszne. Jej blady kolor skóry, podkreśla te piękne niebieskie oczy. Ubiór, nie jest urozmaicony tak jak by chciała, lecz jej płaszcz o kolorze granatowym, dopełniają złote zdobienia. Nosi sukienkę, w takim samym kolorze jak płaszcz. Do tego rękawiczki i piękne buty, oczywiście pasujące do reszty. Często nosi kaptur, który dodaje jej tajemniczości.

Charakter
Jest bardzo żywiołową dziewczyną, uwielbiającą wszelkiego rodzaju wyzwania. Lubi przejmować władzę, gdyż uważa, że jest w tym najlepsza. W każdej chwili stara się pomóc, nie ważne czy może przeżyć czy też nie, ważne, że pomoże. To jest jej najlepsza zaleta z wielu innych. Oczywiście, nie jest wiecznie smutną kobietą. Więcej się śmieje, niż płacze. Jest typową 'twardzielką'. Odważna, a nawet bardzo. Nigdy się niczego nie bała, chociaż może się to zmienić. Jest miłą dziewczyną, bardzo czułą. To, że jest odważna czy też wesoła, nie znaczy, że nie jest nieśmiała. Nie lubi poznawać wielu nowych stworzeń ponieważ, strasznie się wstydzi. Żyje przyszłością. Kochana, ale zimna jak lód,  jeżeli chce, może być surowa. Jest też słodka jak cukierek.

 Jako wilk
Rasa Ashe, to zmiennokształtny. Przybiera postać białego, pięknego wilka. To zalicza się jako jedna z broni, który potrzebny jest jej, najczęściej do samoobrony. Niestety, nie może pokazywać ani ogona, ani uszu w postaci ludzkiej. Dzięki ostrym kłom, mogła bardzo szybko uśmiercić przeciwnika, dlatego też używała swoich potężnych szczęk, tylko w konieczności.


Historia
Jako mała dziewczynka, nie była taka odważna jak dziś. Miała 3 siostry i 2 braci. Dwie siostry zmarły na okropną chorobę. Mała Ashe, przeżywała to tak bardzo, że namalowała swoje kochane siostry i powiesiła na ścianie. Nie długo po śmierci sióstr, zmarła jej mama. Omal, 8 letnia Ashe, nie zabiła się przez to. Rodzeństwo wraz z ojcem, wyprowadzili się z dawnego mieszkania. Ashe i jej rodzina zamieszkali na krańcu zlodowaconego miasta. Kiedy bracia 12 letniej Ashe, mieli już ok. 20-22 lat, wyprowadzili się do krainy słońca i kwiatów. 17 letnia siostra, ojciec i Ashe, mieszkali tam dosyć długo. Przyszedł dzień, kiedy jednak ojciec też musiał pożegnać się z życiem. 20 letnia Ashe, postanowiła iść na szkolenie łucznictwa, gdzie mieszkała w Akademiku Lodu, przez ok. 3 lata. Nauczyła się tam odwagi, gracji, szyku, oraz zyskała prawdziwego ducha walki.  Siostra jej, została w rodzinnym domu, na zlodowaconym krańcu miasta. Teraz, odważna Ashe, postanowiła dołączyć do Gildii Powietrza w Mieście Żywiołów.


                                                             
Bronie
~Wytwarzanie z lodu strzał oraz sztyletów~
~Przemiana w wilka~
~Lodowy łuk~
Ciekawostki
~Lubi czytać książki~
~Kocha herbatę~
~Nie ma przyjaciół~
~Lubi biegać w postaci wilka~

piątek, 13 grudnia 2013

Eh.

1.Koniec LO.
Ej no ludzie co się z wami dzieje? Chciałabym wiedzieć, ponieważ praktycznie nikt nie wchodzi na czata.Na blogu cisza jak makiem zasiał.

Czas do podpisywania się na liście obecności był do 9 grudnia (przepraszam, że wcześniej nie opublikowałam tej notki, ale nie miałam możliwości.)
Podpisali się:

Amanha
 Argomael
 Bakul
 Corbin
 Crystal
 Dakkan
Ederoth
Misha
RenFair
Venesis
Zoe 
 Nie podpisali się:

Frappie

Karchan

Leikke
 Persival
 Rebecca
Czy ktoś wie co się dzieje z tymi osobami?
  Osoby, które nie podpisały się zostaną skasowane z bloga, ale nie z listy autorów (jeśli się obudzą, to w każdej chwili mogą wrócić.)


2. Może zorganizujemy jakieś spotkanie na czacie, żeby ruszyć chociaż trochę bloga... jeśli ktoś jest w ogóle chętny do dalszego pisania na MŻ?

3. Cały czas brakuje nam Założyciela Gildii Powietrza, potrzebujemy jakiegoś ochotnika na to stanowisko.

4. Jeśli nadal będzie taki zastój, to zastanawiam się czy nie będę musiała zawiesić bloga na jakiś czas, bo takie wiszenie nie ma sensu.

środa, 4 grudnia 2013

Crystal Meth



Łańcuch wyrastał z sufitu, opinał nadgarstki kobiety, podrażniał wrażliwą skórę otarciami. Nie był delikatnym kochankiem, ale z pewnością miał w sobie więcej uroku niż oprawca, który otulił zardzewiałym metalem jej przeguby.
Gdy jego obrzydliwe dłonie błądziły po bladym, nagim ciele, złaknione usta całowały, język znaczył wilgotnym śladem swoją ścieżkę jedynie zaciskała zęby. Otwarte, wpatrzone w przestrzeń oczy i policzki lśniły od łez, ale tego nie mógł widzieć. W końcu ugryzł, uszczypnął zębami, pragnąc jakiegokolwiek odzewu na starania, ale ona nawet nie drgnęła. Wreszcie cofnął się. Był wściekły.
- Dlaczego milczysz? - Ryknął, uniósł pięść i uderzył ją w twarz, na tyle mocno, by jęknęła, na tyle lekko, by nie oszpecić złamaniem delikatnych rysów. Łańcuch zabrzęczał. Zwróciła ku niemu zimne spojrzenie błękitnych oczu.
- Masz wrzeszczeć! Wrzeszczeć o tym, jak bardzo mnie nienawidzisz! - Zdaje się, że ostatnie słowo zakwilił. Nie zdzierżył oskarżycielskiego spojrzenia, ciężkiego, pokornego.
Zgarnął z blatu zakrzywiony nóż, którym zawsze wcześniej kaleczył już przy końcu, najlepiej dochodził gdy jego dłonie znaczyła posoka zwierzyny łownej, jak żartobliwie nazywał je w swoim spaczonym umyśle. Czas zwolnił, gdy potwór zamachnął się ostrzem. Klatka po klatce, okropnie leniwie przemijał, gdy metal zatopił się w jej brzuchu pod takim kątem, by przebić płuca i tknąć serce. Zamachnął się po raz drugi.  I trzeci. Krew potoczyła się, odcinając ostrym kontrastem od bieli skóry, kapnęła na białą posadzkę, kolejnymi kapnięciami wypełniając szczelinę między kafelkami, kolejnymi kapnięciami prowadząc rdzawą ścieżkę coraz dalej, aż tuzin przybrudzonych kwadratów nie otoczył się karmazynem. Nie patrzyła już na niego, spojrzenie zupełnie bez wyrazu przeniosła w bezkres za jego plecami. Odwrócił się i schował twarz w dłoniach.
Furgotanie piór. Jazgot łańcuchów, których oczka naprężone są już do granic wytrzymałości.
Wrzask. Wypełniający całe pomieszczenie bólem, odbijający się od ścian ciężkim echem. Ciągnący się w nieskończoność, niezdolny do wytrzymania. Oprawca ogłuszając się własnym krzykiem padł na kolana. Nóż wypadł mu z dłoni, odbił się od posadzki, krew odprysnęła znacząc więcej podłogi. Łzy kapały na podłogę. Wplótł dłonie we włosy, pociągnął, wyrywając dwie kępki, uderzył zaciśniętymi pięściami o podłogę. Zrobił to po raz drugi i trzeci, przy drugim łamiąc kości. Wciąż wrzeszczał, gdy skulił się, przestał, gdy ciemna krew trysnęła z jego gardła i nosa. Oczy powędrowały ku górze prezentując pożółkłe, przesiane żyłkami białka. Padł.
A ona siedząc pod drzwiami przez chwilę kiwała się w przód i w tył, kwiląc i spoglądając na dzieło swojego zniszczenia. Płakała, chociaż nie próbowała go powstrzymać, wiedziała, że dałoby mu to jedynie odrobinę przyjemności z katowania jej. Chciała, by poniósł konsekwencje, taka myśl przeszła jej przez głowę, ale śmierci w tej postaci nie życzyła nikomu.
- Przepraszam, ale mój problem polega na tym, że nie potrafię kurwa umrzeć. - Wyłkała. Zaraz później opamiętała się, wstała, przez chwilę szukała ubrań, a gdy ich nie znalazła, zadowoliła się swoim czarnym płaszczem i wyszła.
 _______________________________________


 Na imię jej Crystal, stąd też kiedy jeszcze przed apokalipsą popadła w uzależnienie, jej grupa również lubująca się we wciąganej używce okrzyknęła ją Meth. Tak też się przedstawia, z racji czego nieraz przez kojarzących bywa częstowana. Może, gdyby znała wzniosłą rolę swojego żywota nie zaczęłaby, ponieważ w efekcie nie jest w stanie odmówić.


Po świecie stąpa 21 lat, wiele razy zdążyła zginąć, przy pierwszej takiej okazji ku zdziwieniu dziewczyny jej zabójca, bez względu na jej wolę, umarł w katuszach, a ona po raz pierwszy zmieniła postać, by odrodzić się bez szwanku.
 

- Mam 16 lat, zaczęłam brać dwa lata temu. Mam na imię Meth. Co lubię. To trudne pytanie. Czasem lubię wszystko, kocham wszystko. Czasem wręcz przeciwnie. - Zaśmiała się gorzko, w oczach reszty siedzącej w kółku, poza dwójką, ujrzała zrozumienie. Dwójką byli lekarze.
- Nie lubię tego miejsca. Nie lubię, bo wiem, że już poznałam smak tego i nigdy o nim nie zapomnę, a wobec tego wszystko jest blade. Nie lubię jeść, spać, mówić, patrzeć, oddychać. - Zacisnęła powieki, gdyż jej oczy wypełniły się łzami. Jej organizm trawił olbrzymi głód, właśnie przez pobyt tam. - Jest mi tak trudno żyć tutaj, pośród was wszystkich. Ludzie są obrzydliwi. - Głos jej się łamał, spojrzała w oczy prowadzącej terapię. Terapię mającą na celu odwyk.
- To się zmieni, zobaczysz. Sama jesteś człowiekiem, z czasem to docenisz. - Jej kojący głos wpił się w czaszkę niebieskookiej.
- Nie jestem. - Odparła, nie uwierzyli jej. Gdy wieźli ją do szpitala psychiatrycznego zginęła czwórka ludzi. W karetce znaleziono pióra.

Jeżeli chce, potrafi zmaterializować skrzydła, jej oczy przybierają wtedy odcień czerni. Jeżeli zostanie zabita, jej zabójca ginie, w przeciwieństwie do niej. Porozumiewa się ze zwierzętami, chociaż wraz z każdą mutacją zwierzęcia trudniej jest jej się skontaktować.
Istnieje wiele przepowiedni dotyczących aniołów rzuconych w wir życia na ziemi po apokalipsie, we wszystkich grają one rolę zbawców, sądzących, wtedy też mają odkryć wszystkie swoje umiejętności.

Nie używa broni, nie lubi krzywdzić istot, chociaż ogromne skrzydła są w stanie połamać kości. Można nazwać ją naiwną, kiedy ma się okazję obserwować w chwili zagrożenia, ale chociaż nie lubi umierać, nie da się ukryć, że grozi jej niewiele. Nie lubi ginąć, więc jeżeli ma okazję broni się, ale kiedy zdarza jej się permanentnie kogoś skrzywdzić, długo ma później wyrzuty sumienia.

Nie należy wyciągać pochopnych wniosków, bardzo stara się nie iść z tokiem przewidywalnego stereotypu anielicy. Mówiąc trywialnie - jest dobrą osobą, ale tego życzy przedstawicielowi każdej rasy. 
Zdecydowała się przejść za mury miasta dopiero przeprowadzona przez Wilkołaka, dołączyła do gildii ziemi.


Crystal Meth
21
Anioł
Gildia ziemi.