Ktoś krzyczał z bólu pod jej palcami.Z otwartej rany w poprzek brzucha wylewały się śliskie wnętrzności. Parowały obłym ciepłem, a ona próbowała zatrzymać je dłońmi. Po prostu zatkała dziurę kawałkiem przepalonej szmaty. We wsi zawalił się nawet kościół. Jego postgotycka konstrukcja z kamiennych ciosów leżała rozsypana po niewielkim rynku, który ostatnio został rozbudowany o małą fontannę, w której przed mszą dzieci moczyły lepkie ręce. Teraz te palce powciskane były po ciężkie płyty chodnikowe o chropowatej fakturze.Zwymiotowała obok zwłok. Apokalipsa pochłonęła jej dzieciństwo w ciągu kilku godzin. Zajadała się teraz ludźmi, których zielarka leczyła odkąd skończyła studiowanie ksiąg. Choć było to dziwne, w niej pokładali większe nadzieje na uzdrowienie, jej radom ufali, rezygnując z faszerowania się lekami i szczepionkami. Poddawali się jej spokojowi, który tylko poza centrami miast mógł być jej prawdą. Otarła usta dłonią, kwaśny, gęsty smak osiadał w jej żołądku.
-Amanha.
Krótka przerwa między nawoływaniami wypełniona skwierczeniem powietrza, które posiniało od wybuchu gazowni.Budynek z żelbetonu mieścił się niedaleko banku, kilkaset metrów od biblioteki, w której wypożyczała książki gdy jeździła do piekarni odrobinę na północ od sklepu z mięsem gdzie na propagandowej, białej wystawie na hakach wisiały grube tusze prosiąt zarzynanych często na oczach małej Amanhy.Zawsze wypominali, że to pogańskie imie.
-Amanha!Amanha... Odezwij się.
Od strony cmentarza, gdzie obruszona ziemia zapadła się o półtora metra w głąb podbiegała ku niej srebrnooka zakonnica, której fałdy tłuszczu opierały się pod zwojami czarnego materiału. Przypominała w biegu pingwina, do tego zrozpaczonego. Amanha delikatnie uniosła bezpłciowego spojrzenia człowieka wykonującego swoją pracę na posłannicę boga, która chybotała się na obleczonych smalcem nogach w poprzepalanych podeszwach czarnych tenisówek. Była z niej dobra kobieta, gdy zobaczyła proboszcza napęczniałego od własnych jelit, których posiniały zwój skręcał się wkoło szmaty nawet nie mrugnęła okiem. Przeżegnała się tylko. Amanha poczuła przekwaśny smak żółci w gardle gdy oparła spojrzenie na kawałku niruchawego mięsa obejmowanego przez siostrę z zakonu najświętszej panny. Zielarka przesunęła palcami po przezroczystych powiekach niedawno narodzonego dziecka, którego życiem opłaciła matka. Kobieta wytarła dłonie o miękką koszulę, postępująco sztywniejącą od brudu. Wraz z siostrą stanęły przed rozebraną przez naturę dzwonnicą kościelną, z której pzozostały jedynie żelazne pręty konstrukcyjne. Dzwon wybijał dla wiernych.
***
Odsunęła warg od twarzy kochanej Opasłej Mabel, która w trakcie pracy przy odbudowie wsi schudła do samych kości i żył. Na jej wargach osiadał szron z martwiejącego pocałunku Hiceage. Na wiecznie zastanawiającym się czole drobne zmarszczki ryły linię wieku Amanhy. Niedawno skończyła lat trzydzieści, w mało hucznych okolicznościach, wypełnionych pracowaniem nad nowymi rodzajami substancji psychoaktywnych. Mimo nagromadzenia czynników mutagennych w środowisku, społeczeństwo przechodziło intelektualny regres. Ludzie zaczęli starać się o to aby nie wiedzieć. Dla samej zasady, aby znów nie zapłacić za to najwyższej ceny.Zrezygnowano z nauki. Amanha badając działanie określonych gatunków roślin czy zwierząt i ich wzajemny wpływ na siebie, chciała uratować choć tę jedyną kobietę która pozostała w jej świecie mimo szerzenia się mutacji. Nie dla wielkich czynów, a z ludzkiego odruchu.Niestety przegrała. Organizm siostry Mabel uniknął zakażenia, lecz dopadła ją starość, a potem reumatyzm, problemy gastryczne i upośledzenie motoryczne. Geriatria w czasach PRZED mogła leczyć swe dolegliwości za sprawą wielce skomplikowanych ampułek, rur w jelitach, płukanek organizmu. Chorzy pewni byli nieomylności lekarzy, bo ci po medycynie wiedzieli czego nie należy naciskać, albo czego nacinać bo już wcześniej w efekcie takich działań koś zmarł. Teraz każda substancja wymagała analizy.Słodki dym unosił się znad drewnianej ławy, którą wyciosał bez zgrabności przygłup ze wsi, który za każdym razem z równą fascynacją sięgał po siekierę, aż było w tym coś niepokojącego. W błękitnym spojrzeniu zielarki wytraciły się emocje. Okadzała pomieszczenie, aby swąd trupa nie rozniósł się zbyt szybko. Trumnę PRZED budowano w czasie dwudziestu siedmiu i osiem dziesiątych minuty. Jej kazano czekać tydzień. Więc usiadła i zaczęła czekać opierając małych stóp o wypaloną ziemię.
***
Krótka przerwa między nawoływaniami wypełniona skwierczeniem powietrza, które posiniało od wybuchu gazowni.Budynek z żelbetonu mieścił się niedaleko banku, kilkaset metrów od biblioteki, w której wypożyczała książki gdy jeździła do piekarni odrobinę na północ od sklepu z mięsem gdzie na propagandowej, białej wystawie na hakach wisiały grube tusze prosiąt zarzynanych często na oczach małej Amanhy.Zawsze wypominali, że to pogańskie imie.
-Amanha!Amanha... Odezwij się.
Od strony cmentarza, gdzie obruszona ziemia zapadła się o półtora metra w głąb podbiegała ku niej srebrnooka zakonnica, której fałdy tłuszczu opierały się pod zwojami czarnego materiału. Przypominała w biegu pingwina, do tego zrozpaczonego. Amanha delikatnie uniosła bezpłciowego spojrzenia człowieka wykonującego swoją pracę na posłannicę boga, która chybotała się na obleczonych smalcem nogach w poprzepalanych podeszwach czarnych tenisówek. Była z niej dobra kobieta, gdy zobaczyła proboszcza napęczniałego od własnych jelit, których posiniały zwój skręcał się wkoło szmaty nawet nie mrugnęła okiem. Przeżegnała się tylko. Amanha poczuła przekwaśny smak żółci w gardle gdy oparła spojrzenie na kawałku niruchawego mięsa obejmowanego przez siostrę z zakonu najświętszej panny. Zielarka przesunęła palcami po przezroczystych powiekach niedawno narodzonego dziecka, którego życiem opłaciła matka. Kobieta wytarła dłonie o miękką koszulę, postępująco sztywniejącą od brudu. Wraz z siostrą stanęły przed rozebraną przez naturę dzwonnicą kościelną, z której pzozostały jedynie żelazne pręty konstrukcyjne. Dzwon wybijał dla wiernych.
***
Odsunęła warg od twarzy kochanej Opasłej Mabel, która w trakcie pracy przy odbudowie wsi schudła do samych kości i żył. Na jej wargach osiadał szron z martwiejącego pocałunku Hiceage. Na wiecznie zastanawiającym się czole drobne zmarszczki ryły linię wieku Amanhy. Niedawno skończyła lat trzydzieści, w mało hucznych okolicznościach, wypełnionych pracowaniem nad nowymi rodzajami substancji psychoaktywnych. Mimo nagromadzenia czynników mutagennych w środowisku, społeczeństwo przechodziło intelektualny regres. Ludzie zaczęli starać się o to aby nie wiedzieć. Dla samej zasady, aby znów nie zapłacić za to najwyższej ceny.Zrezygnowano z nauki. Amanha badając działanie określonych gatunków roślin czy zwierząt i ich wzajemny wpływ na siebie, chciała uratować choć tę jedyną kobietę która pozostała w jej świecie mimo szerzenia się mutacji. Nie dla wielkich czynów, a z ludzkiego odruchu.Niestety przegrała. Organizm siostry Mabel uniknął zakażenia, lecz dopadła ją starość, a potem reumatyzm, problemy gastryczne i upośledzenie motoryczne. Geriatria w czasach PRZED mogła leczyć swe dolegliwości za sprawą wielce skomplikowanych ampułek, rur w jelitach, płukanek organizmu. Chorzy pewni byli nieomylności lekarzy, bo ci po medycynie wiedzieli czego nie należy naciskać, albo czego nacinać bo już wcześniej w efekcie takich działań koś zmarł. Teraz każda substancja wymagała analizy.Słodki dym unosił się znad drewnianej ławy, którą wyciosał bez zgrabności przygłup ze wsi, który za każdym razem z równą fascynacją sięgał po siekierę, aż było w tym coś niepokojącego. W błękitnym spojrzeniu zielarki wytraciły się emocje. Okadzała pomieszczenie, aby swąd trupa nie rozniósł się zbyt szybko. Trumnę PRZED budowano w czasie dwudziestu siedmiu i osiem dziesiątych minuty. Jej kazano czekać tydzień. Więc usiadła i zaczęła czekać opierając małych stóp o wypaloną ziemię.
***
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEio2i1v0hIlXKnDjqf-ew4NcbPMututgdLkLz6FPToL2uNM4F1uQ559I-Lb7IZDfLZVXi288kXn2YSDhyphenhyphenAUkxA0D1uEEQQiCXNxEzQz1bTprEL78CJbL1e9vUQkC2kxPmA84EIJeoalxtWo/s320/Kopia+(2)+kicia%C5%82ke.jpg)
Miała tu zostać.
Miała należeć do Gildii Powietrza.
Miała znów pracować.
Jako zielarka skoro już wraca się do podstaw.
A teraz patrząc na Ciebie z drugiej strony ulicy uśmiecha się delikatnie, przyglądając się bladobłękitymi oczyma.
.....................................................................................
Grafika przedstawiona w poście nie należy do mnie.Nie roszczę sobie do niej praw autorskich.
Dzień dobry. - Za plecami kobiety pojawił się rosły mężczyzna. - Zwą mnie Argomael. Witaj w mieście. - Na jego ustach wykwitł uśmiech.
OdpowiedzUsuńNie musisz się mnie obawiać. - Ponownie się uśmiechnął, jednak wolał się cofnąć o krok. - Jestem niebezpieczny tylko w paru wypadkach. - Mrugnął nieco rozbawiony. - I zacznij oddychać kobieto, bo usta Ci już sinieją.- Zaśmiał się pod nosem głębokim lekko chrypliwym barytonem.
OdpowiedzUsuń